piątek, 17 grudnia 2010

San Pedro de Atacama

Ostatnie dwa dni były dla nas dość aktywnym wypoczynkiem od motocykla.
Wioska San Pedro de Atacama przyciąga młodych ludzi z całego świata. Niektórzy z nich przyjeżdżają na parę dni i pozostają lata, czasami całe życie. Można tu spotkać różne postacie, hippiesów w moim wieku, rastafarian, ciekawych łowców przygód. Sama wioska ma mniej około 2000 mieszkańców (według tablicy przy wjeździe według spisu z 2002r. było ich 1932). Ulice są nieutwardzane, nawet główny deptak, zabudowa jest parterowa. Zdaża się, że w ciągu jednego dnia parokrotnie wyłączają prąd. Przy Caracoles, głównej ulicy, przeważają agencje turystyczne, bary i restauracje. Ceny są wysokie.


Poza wszystkim, San Pedro jest bazą wypadową do wielu wyjątkowych atrakcji geograficznych. Można zwiedzać słone laguny, salary, gejzery, wspinać się na wulkany San Pedro leży na komfortowej wysokości 2400 m. Przyjemnie ciepło.
Wczoraj rano sprawdzaliśmy w agencjach turystycznych, które organizują wycieczki na Salar de Uyuni do Boliwii, możliwości ewentualnego zabezpieczenia naszego przejazdu. Jest jakiś pomysł. Dodatkowo kupiliśmy na dzisiaj rano wycieczkę do Gejzerów El Tatio.
Wczesnym popołudniem wsiedliśmy z przyjemnością na motocykle, tym razem bez bagażu.
W Toconao, wiosce w środku pustyni, zjedliśmy obiad.






Trzydzieści kilometrów na południe od Toconao w środku Salar de Atacama położona jest Laguna Caxa. Stworzono tu rezerwat flamingów.
Z wielkim zainteresowaniem poznaliśmy faunę Salaru. Trzy rodzaje flamingów, mewa andyjska, lis, inne drobne zwierzęta, które musiały przystosować się do warunków dla nas niecodziennych. Na Salarze de Atacama nigdy nie pada. Stąd sól skrystalizowała w chropowate biało-szaro-brązowe bloki.




Wieczorem pojechaliśmy do Valle de la Luna, Doliny Księżyca. Miejsce to ma dla mnie niepowtarzalny charakter. Podobnie jak w mojej poprzedniej podróży, tak i teraz, siedząc na grani z wieloma podobnie zauroczonymi, oczekiwałem zachodu słońca. Księżyc był w tej samej fazie co wtedy.









O czwartej rano wsiadaliśmy już do busika, który zabierał nas na zorganizowaną wycieczkę do Gejzerów El Tatio. Przejazd 90 km zajmuje ok. 2,5 godziny. Dość kiepska droga. Gejzery położone są na wysokości ok. 4400m. Byliśmy na miejscu o 6,30, tuż przed wschodem słońca. Jest to najlepsza pora. W mroźnym jeszcze nienagrzanym powietrzu (rano było -7 st.C) obłoki pary robią największe wrażenie.


Po śniadaniu przygorowanym przez Mauricio, naszego kierowcę i przewodnika, wiekszość uczestników wycieczki weszła do gorącego basenu termalnego. Woda ma temperaturę nierówną. W niektórych miejscach, tam gdzie dopływają źródła, można się wręcz poparzyć.

W wulkanach mieszkają przodkowie Indian. Kiedy wulkan wybucha, oznacza to że bliscy, którzy odeszli, gniewają się. Można sobie wyobrazić protesty Indian przeciwko eksperymentom związanych z wykorzystaniem wulkanu do wytwarzania energii elektrycznej. W zeszłym roku doszło do lokalnej katastrofy ekologocznej. Pracownicy firmy energetycznej dokonali niekontrolowanego odwiertu, wskutek którego w niebo trysnęłą fontanna wysoka na kilkadziesiąt metrów. Naturalne gejzery znacznie zmniejszyły swoją aktywność. Wszyscy byli bardzo przejęci, i właściciele agencji turystycznych, gejzery El Tatio są wszak wielką atrakcją turystyczną, i firma energetyczna, ktorej groziły olbrzymie kary za błędy czy zaniedbania. Przede wszystkim jednak oburzeni byli Indianie. Przez wiele tygodni blokowali oni dojazd do El Tatio. Po paru miesiącach udało się szczęśliwie zaczopować odwiert. Rząd zaobowiązał się do wprowadzenia zakazu działań gospodarczych na Campo Geotermico El Tatio. Wydaje się, że w tym przypadku Pacha Mama obroniła się.


Paja Brava - trawa, którą spotyka się w Andach, stanowi pożywienie dla vicuñas. Tworzy przepiękne kolorowe dywany.

Wracając z El Tatio zatrzymywaliśmy się parokrotnie, aby przyjrzeć się zwierzętom. 





Stałym punktem wszystkich wycieczek są odwiedziny wioski Machuca. Atacameños robią niezły interesik na turystach.


Bonusem naszej wycieczki był trekking, na który Mauricio zabrał nas w dół rzeki, wzdłuż której rosną gigantyczne kaktusy.

Po południu dograliśmy w agencji Estrella del Sur nasz trzydniowy przejazd do Uyuni w Boliwii. Droga, o ile można tak powiedzieć, przebiega przez dziki, malowniczy płaskowyż na wysokości 4300m - 4500m, a nawet powyżej 5000m. Po drodze mija się bajeczne laguny. Ukoronowaniem jest Salar de Uyuni.
Odległość San Pedro de Atacama - Uyuni to 550 km. Uznaliśmy, że przyda nam się wsparcie agencji turystycznej. Jeep przewożący turystów ma wziąć także nasz bagaż i benzynę. Możemy jednocześnie liczyć na ewentualne wsparcie w razie awarii. Umówiliśmy się także, że dołączymy także do programu wycieczki w zakresie noclegów i wyżywienia.
Trasa San Pedro de Atacama - Uyuni jest w naszej podróży jednym z ciekawszych i jednocześnie trudniejszych technicznie elementów. Stąd też nasze podekscytowanie.


Pożegnaniem z San Pedro były odwiedziny w ruinach Pukara de Quitor, położonych na wzgórzu parę kilometrów od San Pedro. Dla Atacameños to miejsce jest szczególne. To tu zwyciężyli w swojej pierwszej bitwie Hiszpanów. Wspólnoty Indian zwłaszcza w ostatnich latach podkreślają swój wkład w powstanie Chile.




Ostatnie spojrzenie ze wzgórza na San Pedro de Atacama.

1 komentarz:

  1. U nas w Wawie gejzery są tylko przy okazji awarii linii ciepłowniczej, ale jakoś turyści nie przyjeżdżają tego oglądać. Poza tym ciemno się robi już około 15:00 Nie macie źle. Pozdrowienia. Zdzich

    OdpowiedzUsuń