wtorek, 7 grudnia 2010

Buenos Aires

Z wielką radością wznawiam relację z Buenos Aires przerwaną półtora roku temu. Poprzednią podróż opisywałem w blogu Moto Tango 2009, skrót obok po prawej.
Bardzo się cieszę, że tu jestem znowu. Lubię to miasto.
Z Buenos Aires rozpoczynamy, Jacek i ja, naszą podróż na północ. Na tej półkuli oznacza to, że będziemy kierować się w stronę słońca, które w środku dnia świeci właśnie na północy. Przynajmniej na tych większych szerokościach geograficznych. Za parę dni, kiedy będziemy na zwrotniku, słońce będzie równo w zenicie.
Ale do rzeczy.
W niedzielę rano sprawnie, bez większego opóźnienia przylecieliśmy Lufthansą do Buenos Aires. Pierwsze wrażenie - ciepło. Późna dojrzała wiosna.
Hostel América del Sur w klimatycznej dzielnicy San Telmo wybraliśmy pamiętając świetną lokalizację i przyjacielską gościnność. W zasadzie od razu po przybyciu skierowaliśmy kroki na Jarmark San Telmo, który co niedzielę przyciąga zarówno turystów, jak i  Porteños.




Wieczorem przyszło nam do głowy pójść na mecz.



Boca Juniors wygrali wprawdzie z Quilmes 1:0, ale mecz był słaby. Żadnego z nas nie pasjonuje piłka nożna, ale uznaliśmy, że skoro stadion Boca Juniors (La Bonbonera) zwany jest także El Templo, weźmiemy udział w wydarzeniu mistycznym. I rzeczywiście, wierność i zaangażowanie kibiców sprawiają, że nawet nudna gra wywołuje emocje.

Od poniedziałku rano naszym celem stało się sprawne odebranie motocykli, które, w co wierzyliśmy, miały już na nas czekać w porcie. Miła wizyta w Ecu Line na 12 piętrze w centrum Bs As, gdzie Leticia przekazała nam stosowne dokumenty i instrukcje. Zdziwiło mnie trochę, że w procedurze, którą opisywała, taką dużą rolę przypisywała czynnościom podejmowanym przez urząd celny.
W istocie, po długim poszukiwaniu i błądzeniu taksówką, ale jeszcze przed południem, wszedłem do pokoju urzędników celnych, aby dowiedzieć się, że dzisiaj to już wszystkie numerki wydali i raczej nie znajdą czasu na naszą sprawę. Ostatecznie powiedzieli, przyjdźcie o czwartej, ale bez gwarancji. Trochę się spóźniliśmy, bo w międzyczasie kupowaliśmy OC motocykli (trzeba lokalnie, w Europie się tego nie załatwi). Ku mojemu zdziwieniu zostaliśmy zaproszeni do pokoju 10 minut przed piątą, czyli zamknięciem. Niestety, okazało się, że zdaniem urzędników nasze upoważnienia do używania motocykli firmowych poświadczone w Polsce notarialnie i oficjalnie przetłumaczone, "nie mają żadnej wartości". Jedynym sposobem na ich zalegalizowanie jest poświadczenie przez Ambasadę Polską. Cóż, następnego dnia rano.

Jeszcze w poniedziałek odbyliśmy dłuższy spacer po mieście.





We wtorek rano, jeszcze przed otwarciem, znaleźliśmy się w Ambasadzie Polskiej. Piękna willa, pałacyk właściwie, w zielonej reprezentacyjnej dzielnicy Palermo.
Zostaliśmy przyjęci bardzo uprzejmie. W ciągu paru minut, dosłownie, otrzymaliśmy potwierdzenia dokumentów.
W urzędzie celnym byliśmy już o dziesiątej. Mimo, że oficjalnie pracują tam od dziewiątej, nie było nikogo z pracowników. Było z to parę osób oczekujących. Wśród nich czterech Szwajcarów, którzy bezskutecznie od dwóch tygodniu próbują odprawić kontener, którym przysłali cztery motocykle. Dokumenty źle wystawione, teraz już nie ma żadnego pomysłu na odwrócenie sprawy. Straszna frustracja. Mieli wielkie plany, teraz ucieka im czas. Nawet jeżeli w końcu jakoś wydobędą te motocykle, to ich trasa będzie znacznie uboższa. Póki co, pokornie przychodzą codziennie do urzędu. Bardzo im współczuję.
Mieliśmy więcej szczęścia. Jose, pracownik urzędu, który przyszedł 10 minut po nas, pamiętał nas z poprzedniego dnia i zaprosił z pominięciem kolejki (naprawdę żal mi Szwajcarów). Poszło gładko. Poczęstowano nas kawą na wstępie, bardzo miły gest jak na urząd celny, prawda? Na koniec Jose serdecznie się z nami pożegnał życząc dobrej podróży.
Z upragnionymi dokumentami zjawiliśmy się w magazynie celnym. Formalności dość rozwlekłe, ale w  końcu udało się. Przed magazyn wywieźli dwie skrzynie, te same które pakowaliśmy w Warszawie w październiku.
Upał straszny. Prace przy składaniu motocykli w całość były wyczerpujące. Radość i podniecenie odsunęły na bok zmęczenie. Po południu wyjeżdżaliśmy już przez bramę portu.


Jutro ruszamy z Buenos Aires do Rosario.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz