piątek, 28 stycznia 2011

Lima


Limę opuściliśmy wczoraj rano. 
Małgosia wyleciała do Polski. Już jest w domu. Bardzo szybko minęła nasza wspólna podróż.
Jacek i ja jedziemy dalej na północ. Wczorajszy dzień zakończyliśmy w Barranca nad Pacyfikiem, około 200 km na północ od Limy. Dzisiaj powróciliśmy w góry. Zatrzymaliśmy się w Huaraz (wys. 3100 m n.p.m.), pomiędzy pasmami Cordillera Negra i Cordillera Blanca. Szkoda, że pada. Piękne góry zakryły gęste chmury.

Zanim powrócę do relacjonowania podróży w czasie mniej więcej rzeczywistym, skrót z naszych dwóch dni w Limie.

Po paru tygodniach kurzu i błota i przed wjazdem do eleganckiego miasta motocyklom należało się mycie. 

Lima zrobiła na nas jak najlepsze wrażenie. Miasto ma 9 milionów mieszkańców. Tak jak w przypadku wszystkich metropolii Ameryki Łacińskiej, ludność przyrasta w zawrotnym tempie. Imigranci osadzają się zwykle na przedmieściach. To co Limę pozytywnie wyróżnia to właśnie te dzielnice na obrzeżach miasta. Są bardziej uporządkowane w sposobie zabudowy. Nie widać wokół Limy slumsów, dzielnic nędzy takich, jakie nie dziwią gdzie indziej. Lima zaskoczyła mnie pozytywnie.

Centrum Limy przypomina miasto europejskie, może trochę Santiago de Chile. Jest czyste, zadbane, sporo zieleni. Mimo że miasto jest rozległe, przemyślana komunikacja sprawia, że poruszanie się jest łatwe.

Plaza de Armas z katedrą jest oczywiście najbardziej reprezentacyjnym placem Limy.


Palacio del Gobierno przy Plaza de Armas. Prezydent Alan Garcia gościł właśnie prezydenta Urugwaju. Z  odległości mogliśmy oglądać przygotowania do uroczystej kolacji.




Odrestaurowany budynek dawnego dworca kolejowego jest Domem Literatury Peruwiańskiej. Ogródek czytelni umieszczono dowcipnie na peronie (odgrodzonym bezpiecznie od torów). Kiedy zatrzymaliśmy się tam na chwilę, właśnie przejeżdżał pociąg.
 

Peruwiańczycy są dumni ze swojego rodaka. Od miesięcy imprezy w Domu Literatury poświęcane są wielkiemu pisarzowi.

Zatłoczony gwarny deptak handlowy łączy Plaza de Armas z placem imienia San Martin, wielkiego generała argentyńskiego, którego pomnik wzniesiono na środku placu. José de San Martín przez Argentyńczyków zwany jest "Ojcem Narodu". Peruwiańczycy mówią o nim "Fundador de la Libertad del Perú". Na czele armii utworzonej w Chile zaatakował Limę, która na początku XIX w. była centrum potęgi hiszpańskiej w Ameryce Południowej ogłaszając w 1821 r. niepodległość Peru.

Najbardziej reprezentacyjną choć rozległą dzielnicą Limy jest Miraflores. Poranny spacer zaprowadził nas nad ocean. Mimo lodowatej wody, wczesnej pory i kiepskich fal, spostrzegłem na dole wielu amatorów surfingu.

Huaca Pucllana, piramida kultury Lima, obejmuje obszar 16 hektarów w Miraflores, w samym centrum Limy, z czego wygrodzono park - muzeum o powierzchni 6 hektarów. Dopiero w 1981r. wprowadzono w Limie prawo chroniące zabytki. Wcześniej współcześni mieszkańcy Limy traktowali Pucllana użytkowo. Przez środek zabytkowego placu poprowadzono ulicę, obok zbudowano boisko piłkarskie, zbocza piramidy były torem motocrossowym (swoją drogą musiała tu być fajna jazda).

La Huaca Pucllana była najważniejszym centrum administracyjno-ceremonialnym kultury Lima w latach 200 - 700 n.e. Składano tu hołd bogom księżyca i morza. Rytualnymi potrawami były dania z rekina (występuje w tutejszych wodach także dzisiaj, ale trzeba wypłynąć dalej). Na terenie kompleksu znaleziono 25 szkieletów kobiet, które zostały to złożone w ofierze. Kobiety w wieku 12 - 25 lat jako bardziej boskie i przez to mające lepszy kontakt z bogami, lud Lima ofiarowywał w tym miejscu przez wieki.
Pucllana po epoce Lima służyła ludowi Wari, który podbił znaczne powierzchnie Peru. Po Wari przyszli Inkowie, ale wykorzystywali Pucllana tylko jako cmentarz.

Kompleks wzniesiono z cegły adobe (glina wypalana na słońcu). Cegły układano pionowo, jak książki na półce, co zapewniało odporność konstrukcji na trzęsienia ziemi.

Do odkopania została znaczna część piramidy. Wiele pracy czeka jeszcze archeologów.

Nie mogliśmy ominąć Muzeum Złota. Małgosia uznała je za najbardziej interesujące.
Muzeum jest strzeżone jak Fort Knox. Wchodzi się jak do skarbca w banku. Nic dziwnego.
Ciekawe, że dla dawnych Amerykanów złoto nie miało wartości materialnej. W tamtych czasach nie znano pieniądza, rozwijał się handel wymienny. Złoto, srebro, kamienie szlachetne składane były w ofierze bogom i służyły do ozdoby bóstw i ludzi. Dopiero Hiszpanie nadali kruszcowi nową wartość.


Dawni mieszkańcy Peru byli specjalistami w przeprowadzaniu trepanacji czaszki. Urazy głowy przytrafiały się im często. Brakujące fragmenty kości zastępowano skórką z dyni w przypadku, kiedy operowano młodego człowieka i czaszka się zrastała. Senior otrzymywał złotą łatkę.


Atrakcją ostatniego w Limie wieczoru był spacer po parku de La Reserva. Park od lat dwudziestych słynie z pięknych wymyślnych fontann. Fontann jest zdaje się trzynaście. Po kolei można je oglądać wędrując szlakiem Circuito Mágico del Agua.
http://amarengo.org/articulos/circuito/fuentes

Fontanny zostały unowocześnione. Niektóre z nich są "interaktywne". Strumienie wody, światło, dźwięk zachęcają do mokrego tańca
dzieci
i dorosłych.

Kulminacją wieczoru była tańcząca fontanna wykorzystująca obrazy laserowe.

czwartek, 27 stycznia 2011

Huacachina, Islas Ballestas

Powoli nadrabiam zaległości w pisaniu. Dzisiaj opisuję sobotę i niedzielę.

Po drodze do Limy postanowiliśmy zatrzymać się na dłuższą chwilę w egzotycznym miejscu, jakim jest Huacachina. Wycieczkę z Małgosią planowaliśmy zakończyć wypoczynkiem na plaży. W zamian wybraliśmy oazę.
Huacachina leży siedem kilometrów na zachód od Ica. Oaza powstała podobno dwieście lat temu na obrzeżach niewielkiego jeziora, którego brzegi porastają palmy. Kilka hoteli i restauracji, ze wszystkich stron wysokie wydmy.

Bramka z naszego hotelu prowadzi na plażę. Prawdopodobnie jedną z najszerszych. Do morza jest z pięćdziesiąt kilometrów.

Zaraz po przyjeździe pojechaliśmy na pustynię. Na przejażdżkę zabrał nas plażowy samochód "buggy" wyposażonym w czterystukonny silnik. Z tyłu zapakowaliśmy deski do sandboardingu. Zapowiadało się ciekawie.

Ale prawdziwa jazda za chwilę przekroczyła moje oczekiwania.
Z paru godzin zabawy zmontowałem pięciominutowy klip. Nie oddaje przeciążeń, jakich doświadczaliśmy w samochodzie,


Kilka zdjęć z wycieczki.




W niedzielę wcześnie rano czekał na nas Paul. Zabrał nas do Paracas, parku narodowego nad oceanem w pobliżu Pisco. 
Przesiedliśmy się do szybkiej łodzi, celem naszej trzygodzinnej wycieczki były Islas Ballestas.

Na półwyspie, zanim jeszcze wypłynęliśmy w morze, uwagę naszą zwrócił tajemniczy rysunek wyryty w skale przykrytej warstwa piasku. Zdaje się, że jest bardzo stary. Po Nasca nic już nas nie dziwi.

Prąd Humboldta jest bardzo zimny. Mimo podrównikowych szerokości geograficznych wyspy Ballestas zamieszkują ptaki i zwierzęta strefy podbiegunowej. Ptaki oczywiście od wieków dostarczają Peruwiańczykom guano - cenny nawóz, bardzo istotny dla gospodarki zwłaszcza kiedyś.  





Mimo pięknej słonecznej pogody na morzu zmarzliśmy nieco. Powietrze ma temperaturę zbliżoną do temperatury wody. Nic dziwnego.

Po parunastu minutach było znowu gorąco. Pisco i okolica słyną z winorośli. Wino peruwiańskie nie zyskało sławy. Jest tu za gorąco. Dlatego wytwarza się tu w zasadzie tylko słodkie wino. Za to Pisco, destylat, jest znane na cały świat.

Po zwiedzeniu winnicy i degustacji połączonej z almuerzo w lokalnej restauracji, Paul zaprosił nas do swojego domu. Obiecał przyrządzić specjalnie dla nas pisco sour, drink, który wielokrotnie zamawialiśmy w barach w różnych miejscach Peru. Ten miał być wyjątkowy. I rzeczywiście. Paul zdradził nam jednocześnie sekrety przyrządzania. Zachowam je póki co, przynajmniej do spotkania, kiedy to ja będę mógł Was poczęstować pisco sour.

Poznaliśmy rodzinę Paula, zajrzeliśmy do jego biura, garażu. Bardzo miło. Swoją drogą ujęło mnie to, że właściciel agencji turystycznej, kilku eleganckich busów do przewożenia turystów, poświęcił pół niedzieli temu, żeby nas osobiście wozić i oprowadzać po okolicy Pisco, a potem jeszcze zaprosił nas do domu rodzinnego. Gorąco polecam firmę Paula, jeżeli będziecie mieli wolny czas w pobliżu.
pvera@solydunas.com

Małgosia zaprzyjaźniła się z hotelowymi ptakami.


Alicia pochodzi z jednej z pierwszych rodzin, które zamieszkały w oazie Huacachina. W dzień jest instruktorką sandboardingu. Wieczorem kieruje restauracją i barem.

środa, 26 stycznia 2011

Nasca

Znowu piszę z pewnym opóźnieniem. Nie za bardzo nadaję się do roli korespondenta. 
Relacja z Nasca dotyczy już historii. Od wczoraj jesteśmy już w Limie. Nie mógłbym jednak pominąć Nasca. 
Hostal Don Agucho jest położony blisko centrum Nasca, ale jednocześnie za (wyschniętą) rzeką, na uboczu. Daje wytchnienie i odpoczynek od upału. Pas nadmorski "costa" bardzo różni się klimatem od zimnej i deszczowej "sierra". Jest tu naprawdę gorąco. Jak przewidywaliśmy, nie długo przyszło nam czekać na kolejne spotkanie poznanych rano Kanadyjczyków. Zatrzymali się w tym samym hotelu. Sącząc "caña", bimber z trzciny cukrowej (2 sole za 1/2 litra), miło pogawędziliśmy wieczorem o motocyklowych podróżach.
Hostal Don Agucho

Mieliśmy szczęście poznać Ronaldo. Wraz z bratem prowadzi agencję turystyczną 
+51 956029568
tourvera@hotmail.com

Obiecałem Ronaldo, że będę polecał jego usługi. Naprawdę byliśmy bardzo zadowoleni. Poza solidnym podejściem do klienta, Ronaldo jest bardzo ciekawym gościem, z którym można przegadać niejedną godzinę.

Każdemu chyba Nasca kojarzy się, i słusznie, z tajemniczymi liniami na pustyni. Jest wiele teorii próbujących wyjaśnić ich znaczenie dla zamieszkującego te terenu ludu Nasca (III w. p.n.e - IX w. n.e.)  Bardzo przypadła mi do gustu hipoteza która mówi, że linie miały znaczenie rytualne przy modlitwach Nasca o wodę w górze rzeki (na pustyni, gdzie zamieszkiwali Nasca nigdy nie pada). Wzdłuż linii przesuwały się korowody tancerzy.
Maria Reiche, niemiecka matematyczka i archeolog z zamiłowania, która przyjechała do Peru w 1932r. i która dalsze sześćdziesiąt przeszło lat swojego życia poświęciła badaniu linii i ich ochronie, odkryła wiele zależności pomiędzy kształtem linii a astronomią. Długie proste wyżłobienia biegnące w pustynię wskazują na przykład miejsca zachodu słońca w najdłuższym i najkrótszym dniu roku. Niektóre figury narysowane na pustyni przypominają dokładnie gwiazdozbiory.

Linie zostały odkryte pod koniec lat dwudziestych przez pilotów samolotów. Z powietrza też postanowiliśmy je oglądać. Ronald sprawnie załatwił nam przelot następnego dnia rano. Pogoda też nam sprzyjała. Dobra widoczność i bezwietrznie.
Przed odlotem pilot opisuje trasę, wskazując na mapie figury, które będziemy oglądać.

Już w powietrzu.


Z wysokości 400 m oglądaliśmy po kolei wybrane rysunki.




Parę ujęć z półgodzinnego lotu zmontowałem w klip.


Linie Nasca przecina Panamericana. Kiedy powstawała arteria, linie nie były jeszcze odkryte. Do lat siedemdziesiątych, kiedy uruchomiono pierwsze loty, turyści oglądali linie depcząc po nich. Chcąc je uchronić przed zniszczeniem, Maria Reiche wraz z siostrą wybudowała wieżę widokową tuż przy szosie. Z wysokości kilkunastu metrów widać najbliżej położone figury wieloryba i kondora. 
Wieża położona jest na pustyni przy Panamericana kilkanaście kilometrów na północ od Nasca. Weszliśmy na nią jadąc kolejnego dnia motocyklami do Ica.

Dawny dom Marii Reiche położony parę kilometrów dalej, jest dzisiaj Jej Muzeum.

A z drugiej wieży obok Palpa doskonale widać mniej znane choć równie zagadkowe linie Paracas.

Po południu pojechaliśmy na cmentarz Chauchilla. Położony jest około 30 km na południowy wschód od Nasca. Odkryty został przez archeologów w 1981r., przez rabusiów plądrujących groby - wcześniej, bo w latach pięćdziesiątych. Cmentarz zajmuje obszar szerokości 500 m., ma długość przeszło dwóch kilometrów. Służył najpierw ludowi Nasca. 

Najstarsze groby mają prawie dwa tysiące lat. Suche powietrze znakomicie konserwowało zmarłych. Mumie umieszczane były w wymurowanych z adobe (gliny suszonej na słońcu) grobach w pozycji siedzącej. Grobowce przykrywane były konstrukcją ze słynnego drewna algarobbo, mocnego, jedynego, które rośnie tu na pustyni.
Nasca przygotowywali zmarłych do długiej podróży wyposażając ich w pożywienie i codzienne przedmioty. 
Odsłonięte groby, które udostępnione są do oglądania, są tymi sprofanowanymi w latach pięćdziesiątych przez złodziei. Znacznie większa część cmentarza pozostaje na szczęście nadal nieodsłonięta.

Po ludzie Nasca ziemie te najechały plemiona Wari (V - X w n.e.).  Również oni chowali swoich zmarłych w grobach Chauchilla. Często w jednym grobowcu spoczywali obok siebie Nasca i Wari, których dzieliło kilka wieków różnicy.

Jeżeli jednak pochowany kilkaset lat wcześniej Nasca należał do klasy wyższej, ze względu na szacunek dla dostojnego zmarłego, Wari chowany był w tym samym grobowcu po wymurowaniu ściany oddzielającej.

A tuż obok tysiącletnich grobów, współczesny skromny cmentarz mieszkańców Nasca.

Wizyta w pracowni ceramicznej w drodze powrotnej bardzo zainteresowała Małgosię. Mogliśmy podejrzeć, jak robi się kopie antyków.


Góry i pustynie Peru bogate są w minerały. W okolicach Nasca czynnych jest wiele kopalni, w tym złota.
Kolejną atrakcją turystyczną było przedstawienie procesu otrzymywania czystego złota z urobku mozolnie uzyskiwanego ciężką pracą górników pod ziemią. Dowiedzieliśmy się, że rocznie na jednego górnika przypada około pół kilograma czystego złota. To chyba niezbyt dużo.


Prowadzący pokaz sprawnie, w żartobliwy sposób przedstawiał kolejne operacje, jakim poddawany jest złoty piasek. Opisywał procesy fizyczne (filtrowanie) i chemiczne, używanie rtęci do wytrącania złota.
Kiedy zacząłem dopytywać o ochronę środowiska, nie było już tak śmiesznie. Przypomniałem sobie zamieszki w Peru parę miesięcy temu, kiedy górnicy t.zw. kopalni "artesanales" (czyli ludowych? rzemieślniczych?) protestowali przeciwko nowym przepisom obostrzających działanie tych kopalni.
Artykuł z tamtego czasu:
http://www.elpais.com/articulo/internacional/muertos/choques/mineros/policias/Peru/elpepuint/20100405elpepuint_8/Tes
Problem polega na tym, że pojęcie kopalni artesanales jest szerokie. W Amazonii w regionie Madre de Díos złoty piasek wypłukiwany jest pod ciśnieniem z wielkich obszarów dżungli amazońskiej. Systematycznie, metr po metrze, kilometr po kilometrze, dżungla zamienia się w błotnistą pustynię. Według szacunku rządu Peru, zniszczonych zostało 18.000 hektarów lasów. Spustoszenie środowiska przybrało więc już skalę jak najbardziej przemysłową, nie artesanal. Innym problemem dla ochrony środowiska jest zrzut do rzek używanej w procesie rtęci.
Co robić? Problem nie łatwy do rozwiązania. Ochrona środowiska czy utrzymanie dla wielu rodzin?
W porównaniu, produkcja kokainy przynajmniej nie szkodzi środowisku.