czwartek, 27 stycznia 2011

Huacachina, Islas Ballestas

Powoli nadrabiam zaległości w pisaniu. Dzisiaj opisuję sobotę i niedzielę.

Po drodze do Limy postanowiliśmy zatrzymać się na dłuższą chwilę w egzotycznym miejscu, jakim jest Huacachina. Wycieczkę z Małgosią planowaliśmy zakończyć wypoczynkiem na plaży. W zamian wybraliśmy oazę.
Huacachina leży siedem kilometrów na zachód od Ica. Oaza powstała podobno dwieście lat temu na obrzeżach niewielkiego jeziora, którego brzegi porastają palmy. Kilka hoteli i restauracji, ze wszystkich stron wysokie wydmy.

Bramka z naszego hotelu prowadzi na plażę. Prawdopodobnie jedną z najszerszych. Do morza jest z pięćdziesiąt kilometrów.

Zaraz po przyjeździe pojechaliśmy na pustynię. Na przejażdżkę zabrał nas plażowy samochód "buggy" wyposażonym w czterystukonny silnik. Z tyłu zapakowaliśmy deski do sandboardingu. Zapowiadało się ciekawie.

Ale prawdziwa jazda za chwilę przekroczyła moje oczekiwania.
Z paru godzin zabawy zmontowałem pięciominutowy klip. Nie oddaje przeciążeń, jakich doświadczaliśmy w samochodzie,


Kilka zdjęć z wycieczki.




W niedzielę wcześnie rano czekał na nas Paul. Zabrał nas do Paracas, parku narodowego nad oceanem w pobliżu Pisco. 
Przesiedliśmy się do szybkiej łodzi, celem naszej trzygodzinnej wycieczki były Islas Ballestas.

Na półwyspie, zanim jeszcze wypłynęliśmy w morze, uwagę naszą zwrócił tajemniczy rysunek wyryty w skale przykrytej warstwa piasku. Zdaje się, że jest bardzo stary. Po Nasca nic już nas nie dziwi.

Prąd Humboldta jest bardzo zimny. Mimo podrównikowych szerokości geograficznych wyspy Ballestas zamieszkują ptaki i zwierzęta strefy podbiegunowej. Ptaki oczywiście od wieków dostarczają Peruwiańczykom guano - cenny nawóz, bardzo istotny dla gospodarki zwłaszcza kiedyś.  





Mimo pięknej słonecznej pogody na morzu zmarzliśmy nieco. Powietrze ma temperaturę zbliżoną do temperatury wody. Nic dziwnego.

Po parunastu minutach było znowu gorąco. Pisco i okolica słyną z winorośli. Wino peruwiańskie nie zyskało sławy. Jest tu za gorąco. Dlatego wytwarza się tu w zasadzie tylko słodkie wino. Za to Pisco, destylat, jest znane na cały świat.

Po zwiedzeniu winnicy i degustacji połączonej z almuerzo w lokalnej restauracji, Paul zaprosił nas do swojego domu. Obiecał przyrządzić specjalnie dla nas pisco sour, drink, który wielokrotnie zamawialiśmy w barach w różnych miejscach Peru. Ten miał być wyjątkowy. I rzeczywiście. Paul zdradził nam jednocześnie sekrety przyrządzania. Zachowam je póki co, przynajmniej do spotkania, kiedy to ja będę mógł Was poczęstować pisco sour.

Poznaliśmy rodzinę Paula, zajrzeliśmy do jego biura, garażu. Bardzo miło. Swoją drogą ujęło mnie to, że właściciel agencji turystycznej, kilku eleganckich busów do przewożenia turystów, poświęcił pół niedzieli temu, żeby nas osobiście wozić i oprowadzać po okolicy Pisco, a potem jeszcze zaprosił nas do domu rodzinnego. Gorąco polecam firmę Paula, jeżeli będziecie mieli wolny czas w pobliżu.
pvera@solydunas.com

Małgosia zaprzyjaźniła się z hotelowymi ptakami.


Alicia pochodzi z jednej z pierwszych rodzin, które zamieszkały w oazie Huacachina. W dzień jest instruktorką sandboardingu. Wieczorem kieruje restauracją i barem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz