środa, 16 lutego 2011

Pasto, Colombia; przerwa w podróży

Ładnych parę dni minęło od ostatniego wpisu. Sporo się też wydarzyło. Ale po kolei.
Quito tak nas zauroczyło, że postanowiliśmy powrócić na stare miasto rano. Wspaniałe zabytki w słońcu wyglądały równie pięknie jak w deszczowy wieczór, kiedy światła latarni odbijały się w mokrych kamiennych chodnikach i placach.
Wnętrze barokowego kościoła Compañia de Jesús wygląda nieprawdopodobnie. Wszystko lśni złotem. Do pokrycia bogato rzeźbionego ołtarza, naw bocznych, filarów ścian, organów - dosłownie wszystkiego, zużyto podobno 7 ton złota. 

 Niestety nie wolno było fotografować. Zdjęcia poniżej skopiowałem.


Wzruszająca scenka uliczna. Dziewczynka bawi się czyszcząc buty tatusiowi. Do zabawy używa narzędzia pracy ojca.

Quito pożegnaliśmy koło południa. Po niecałej godzinie bezceremonialnie przekroczyliśmy równik. Na almuerzo zatrzymaliśmy się w słynnym z sobotnich targów Otavalo. Ładne miasteczko. Do soboty zbyt daleko. Ruszamy dalej. 
Zjechaliśmy z Panamericany do Cotacachi a dalej do pięknego jeziora Cuicocha. Górujący nad jeziorem wulkan zasłoniły niestety chmury.

W muzeum ekologicznym zwrócono nam uwagę na fakt, że niewiele jest na świecie takich miejsc jak Ekwador, gdzie strefy klimatyczne przechodzą od tropikalnej do biegunowej (lodowce).

Na miejsce ostatniego w Ekwadorze noclegu wybraliśmy Ibarra, niepozorne miasteczko, które okazało się być i interesujące, i bardzo gościnne.

W czwartek rano po dwóch godzinach jazdy bez większej straty czasu przekroczyliśmy granicę z Kolumbią.
Parę kilometrów od przygranicznego miasteczka Ipiales w Kolumbii leży Las Lajas. Słynne sanktuarium powstało ze dwieście lat temu w miejscu, gdzie zdarzały się jakieś cuda.
Pierwsza kaplica była niepozorna, w grocie. Współczesny kościół został przedziwnie oparty o skalne zbocze (ołtarz jest macierzystą skałą) i wkomponowany w most.

Jacek bardzo zainteresował się pieskiem tej pani. Zagląda mu głęboko w oczy.

Po almuerzo w Ipiales ruszyliśmy na północ. Chcieliśmy przed nocą dotrzeć do Popayan, a to ładny kawałek drogi. Nie mieliśmy czasu w zapasie ani trochę. Żeby nie było zbyt łatwo, to za Pasto mżawka zmieniła się w deszcz, a ruch na krętej górskiej drodze stał się wyjątkowo gęsty. Częste wyprzedzanie wolnych ciężarówek w ograniczonej widoczności i na mokrym asfalcie było dość nieprzyjemne.
I stało się.

Życie nie jest grą a ty nie jesteś z plastiku.
Taki plakat mogłem przez następnych parę dni oglądać w Klinice Fátima w Pasto. Przywiozła mnie tu karetka.
Jak do tego doszło?
Chyba za dużo odkręciłem gazu przy wyprzedzaniu. Tylne koło mocno uślizgnęło się na szeroko malowanej żółtą farbą podwójnej linii. W deszczu ta farba jest potwornie śliska. Próbowałem się ratować, ale wychylenia lewo - prawo - lewo pogłębiały się. Tył motocykla uciekł mi do przodu, zwaliłem się na lewy bok i tak sobie sunęliśmy, motocykl i ja, aż do wysokiego krawężnika. Koniec wycieczki.
Przewróciłem się tuż za Chachagui. To niewielka wioska, ale karetka z lokalnego ośrodka zdrowia przyjechała bardzo szybko. Zabrali mnie do siebie na krótko. W międzyczasie Jacek z policjantami odprowadził mój motocykl pod komisariat. W ośrodku zdrowia zdjęli mi mokry kombinezon i buty i podjęli decyzję, żeby mnie zawieźć od razu do Pasto. Wybrali Clinica Fátima, gdzie pozostałem do poniedziałku. To bardzo dobry, przyjazny szpital. 
Pomoc była mi istotnie potrzebna. Byłem tak poobijany, że przez pierwszą dobę w ogóle nie mogłem wstać z łóżka. Mocno stłuczone mięśnie pleców i tylne żebra. To plecami właśnie uderzyłem w ostatniej fazie podróży o krawężnik. Bardzo boli. Poza tym głęboka rana w goleni powyżej buta, o podnóżek, zaszyli artystycznie. I najgorsze - skomplikowane złamanie kości ręki powyżej nadgarstka.
Doktor Enriquez okazał się mistrzem w metaloplastyce.
 

W poniedziałek przed południem do mojego szpitalnego pokoju wszedł Maciek. Dobrze mieć synów. I taką żonę. Powitanie było dla mnie naprawdę wzruszającą chwilą. Rzucając wszystko w Polsce, Maciek przyleciał w mgnieniu oka. 
Podjęliśmy rodzinną szybką decyzję, że Maciek pomoże mi najlepiej.  Będzie dla mnie wsparciem zaraz po wyjściu ze szpitala. Potem doprowadzi motocykl do końca trasy, czyli Cartageny, skąd mamy w przyszłym tygodniu wysłać spakowane motocykle do Polski. 
Jestem bardzo wdzięczny Jackowi za to, że zatroszczył się o motocykl i bagaż po wypadku i za to, że mnie odwiedzał w szpitalu. Jednocześnie przykro mi, że zaburzyłem plan naszej podróży i nieplanowany postój w Pasto aż tak się wydłużył. Niekoniecznie w tym mieście Jacek chciał spędzić parę dni.
Ze szpitala wyszedłem w poniedziałek późnym popołudniem. Wystawianie dokumentacji trwało bardzo długo. Przez cały czas mojego pobytu w szpitalu powracał temat mojego ubezpieczenia (które, a jakże wykupiłem w renomowanej podobno światowej firmie) i tajemniczego nieuchwytnego agenta tej firmy z Bogoty. Do dzisiaj zresztą temat nie jest załatwiony. Firma ubezpieczeniowa nie potwierdziła, że zapłaci za moje leczenie w szpitalu. To, że mnie wypuścili, jest gestem dobrej woli dyrektora dyrektora kliniki, który podjął ryzyko. Jeżeli chcecie wiedzieć, która ze słynnych firm ubezpieczeniowych działających w Polsce ma najgorszy dział likwidacji szkód w Kolumbii, zapytajcie Małgosię, która poświęciła godziny na bezsensowne rozmowy telefoniczne lub mnie.

Wczoraj rano pojechaliśmy do Chachagui, gdzie zapłaciłem oczekujący rachunek w ośrodku zdrowia (za pierwszą pomoc i przewiezienie do Pasto). Szalenie sympatyczna pielęgniarka Nora była na tyle pomocna, że w międzyczasie wyprała mój kombinezon motocyklowy i buty. Mokre i zakrwawione pozostały w ośrodku po wypadku. Nie liczyłem na taki wspaniały gest. 

W dalszej kolejności podjechaliśmy pod posterunek policji, skąd odebraliśmy, okradziony niestety, motocykl. Tylko policjanci mieli kluczyk do bocznego zamkniętego kufra, w którym pozostawione zostały cenne narzędzia i gadżety. Trudno, są dobrzy i źli ludzie, jak wszędzie.
Wróciliśmy po południu do Pasto, Maciek na Afryce, ja taksówką. Po jedzeniu Maciek przeprowadził podstawowy serwis motocykla, wyklepał pogięty lewy kufer aluminiowy, żeby był w miarę szczelny i zakomunikował mi, że jest świetnie przygotowany do drogi.

Pożegnanie dzisiaj rano.


Jacek i Maciek mają przed sobą pięć dni drogi do Cartageny, na tyle rozłożyli sobie dystans ok 1400 km. Trasa bardzo ciekawa.
Wiem, że właśnie przed chwilą dojechali do Cali. To miasto, po którym ja sobie dużo obiecywałem.
Dzisiejszy odcinek zajął im dużo czasu, ponieważ musieli po górach omijać blokadę drogi koło Chachagui ustawioną przez kierowców ciężarówek. Protesty transportowców mają miejsce w całej Kolumbii, głównie w Bogocie. Kierowcy domagają się od rządu odstąpienia od urynkowienia cen transportu, co ma nastąpić poprzez zniesienie obowiązującej tu do dzisiaj urzędowej tabeli cen. Żądają jej przywrócenia. Niezależnie od oceny racji stron zauważam, że formy protestu są tu bardziej zdecydowane i skuteczniejsze niż w Polsce.

Jacku, Maćku, czekam na Wasze relacje i zdjęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz