czwartek, 24 lutego 2011

Cartagena; pożegnanie z motocyklami

Od piątku załatwiam temat wysyłki motocykli. Mimo ponagleń, dopiero w poniedziałek po południu otrzymałem ofertę od spedytora zawierającą konkretne informacje, do kogo mam się zwrócić w Cartagenie. Zadzwoniłem, ale było już za późno, żeby w poniedziałek coś załatwić. Umówiliśmy się z Sr. Andres na następny dzień.
We wtorek złożyliśmy papiery w biurze agencji celnej - podwykonawcy spedytora i uzgodniliśmy z maestro carpintero, ile będzie kosztowało sklecenie przez niego skrzyń na motocykle. Pracownia mistrza znajduje się w składzie palet przy głównej ulicy El Bosque, tuż obok portu. Zawiózł nas tam Sr. Andres, skrzynie są w cenie usługi spedycji. Drewno użyte do budowy skrzyń musi być fumigowane, musi mieć atest.
Umówiliśmy się ze stolarzem na 8,00 rano w środę.
Dla Maćka i Jacka przeprowadzenie motocykli do składu palet było ostatnią przejażdżką tej podróży.

Rozpoczynaliśmy od podstaw skrzyń. Zanim mistrz zbudował pierwszą paletę, minęło trochę czasu.

A na ulicy sporo się działo.

W oczekiwaniu na skrzynię Jacek zadbał o swój wygląd. Przy okazji dał zarobić rodzinie mistrza.

Przez pół dnia przyglądałem się, jak Jacek i Maciek sprawnie przygotowują motocykle i bagaż do transportu. Cała akcja musiała odbywać się na pasie jezdni. Inaczej nie byłoby dostępu później dla wózka widłowego ani ciężarówki.
Afryka już prawie spakowana.

Po zamknięciu skrzyń zadzwoniliśmy do Sr. Andres. Liczyliśmy na to, że zgodnie z umową, przysłany przez niego samochód zabierze za chwilę motocykle do portu. Niestety, do końca dnia Sr. Andres nie otrzymał od stosownych władz zezwolenia na wprowadzenie towaru do obszaru portu. Byliśmy bardzo zawiedzeni.
Wieczorem nie było już lepszego pomysłu niż zabrać na noc motocykle z ulicy na parking pod biurem Sr. Andres (zamknięte naprawdę ciasne patio) w dzielnicy Manga.
Nie bardzo chciałem w to uwierzyć, ale załadunek skrzyń na bardzo wysłużonego pick-upa odbył się ręcznie. Afryka z opakowaniem ważyła, jak się później okazało, 380 kg. "Montacarga colombiana" to kilku silnych facetów.


Dzisiejszy dzień był ostatnim, jaki mogliśmy poświęcić wysyłce motocykli. Jutro już odlatujemy do Bogoty. Udało się. Rano spedytor otrzymał zezwolenie na wprowadzenie motocykli do portu. Znowu ręcznie załadowaliśmy skrzynie na tę samą furgonetkę. Po południu odebraliśmy od Sr. Andres dokumenty. W przyszłym tygodniu, już bez nas, skrzynie zostaną zapakowane do kontenera. Motocykle zobaczymy pewnie za miesiąc.

Zamykamy kolejny udany rozdział. Zrelaksowani poszliśmy na meksykańską, dziś dla odmiany, kolację a potem na drinka, którym uczciliśmy imieniny Maćka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz