czwartek, 17 lutego 2011

Pasto - Cali; relacja Maćka

Myślę, że od dzisiaj blog się ożywi. Maciek ruszył w drogę pełen zapału i optymizmu. Bardzo się cieszę, że chce się dzielić swoimi wrażeniami. Poniższa relacja i zdjęcia dotyczą wczorajszego dnia, kiedy Maciek i Jacek przejechali z Pasto do Cali.
________________

Cześć. Offroad faktycznie był niezły. Dobrze, że nie padało. Policja nas pokierowala na północ, ale ta droga była zła. Z pomocą przyszedł, a w zasadzie przyjechał kierowca autobusu, który przeprowadził nas przez całe miasto. Trochę to trwało, bo wszędzie się zatrzymywał. Na koniec pożegnaliśmy się. Powiedział "w lewo i do końca prosto". Po pięciu minutach skończyła sie droga. Wjechaliśmy na ponad 3000m. Taksówki też jeżdżą tą drogą, ale bardzo wolno. Do tego w jednym miejscu był zator, ponieważ obsypało się zbocze. Było fajnie, ale strasznie ślisko. Wyjechaliśmy przy bramkach do płacenia. 


Na wysokości lotniska umylismy motocykle i zatankowalisny. Później spotkaliśmy Australijczyka. Powiedział, że jeździ od półtora roku po Kolumbii i próbuje sprzedać swoją technologię. Jechał na BMW 800, ale na zupełnie łysych oponach. Ciekawe, jak sobie poradził w błotnistej drodze do Pasto. 

Dalej jechaliśmy dół, później w górę i tak kilka razy. Najniższy punkt to 520 metrów. Jacka termometr pokazał na słońcu 37,8 stopni. Było naprawdę ciepło i przyjemnie. 

 


Po drodze zjedliśmy obiad i jechaliśmy dalej. Widoki były piękne. Droga przyjemna, bez większych niespodzianek. Kolejnym etapem był deszcz. Lało strasznie. Dobrze, że mieliśmy gdzie sie schować. 

30 minut poczekaliśmy i było lepiej, to znaczy dało się jechać. Nie długo, bo za chwilę znowu zaczęło padać. Tak naprawdę to z przerwami, ale lało już do samego Cali. Jak już bardzo zmokłem, to zatrzymaliśmy się na stacji i wtedy sie przebralem, założyłem podpinkę do kurtki, co było najlepszym rozwiązaniem (szkoda, że nie wpadłem na to wcześniej ). 
Do Cali dojechaliśmy juz po ciemku.
Miałem kłopot z nawigacją. Nie chciała wyznaczyć drogi do hotelu. Miasto jest duże, po godzinie znaleźliśmy. Mały hotel, na przeciwko parking. Wszystko ok.

Szybki prysznic i poszliśmy coś zjeść. 6 ave jest ulicą chyba najbardziej imprezową w tej części Cali. Same kluby i pubu. Ludzi dużo nie było. Przeszliśmy kawalek, nie za daleko, żeby nie trafić do jakiejś złej dzielnicy. Kilka kobiet chciało nas zaczepić na ulicy. Wszystkie wyglądały jak lalki. hooch. Zapytaliśmy kelnera, dlaczego dziewczyny w barze siedzą same, a nie z chłopakami. Odpowiedział, że są do kupienia, ale bardzo drogo. Cokolwiek to znaczy.
Wróciliśmy do naszego hotelu i tak skończył się męczący dzień. Przejechaliśmy ok. 360 km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz